Na wyjazd nad Bałtyk długo mnie namawiać nie trzeba było, ostatni raz nad morzem bałtyckiem byłem mając sześć lat. Kompletnie nie pamiętałem jak wygląda nasze morze, jak pachnie, jakie są fale, jak szumi, jak smakuje itp. Nasłuchałem się wiele czy to będąc nad morzem Czarnym, czy nad Adriatykiem, że to nie są morza, nie wyglądają itd. Postanowiłem to sprawdzić – Kolega Sylwek akurat wypoczywał z żoną i dziećmi w Jastarni, a że zapraszał mnie i Asię na weekend to musieliśmy pojechać. Plan wyjazdu był bardzo prosty, pakujemy namiot, karimatę i śpiwory, coś do przebrania i jedziemy moczyć tyłki. Wyjechaliśmy po godzinie piętnastej, no za dwadzieścia szesnasta 🙂 Asia była po pracy, ja się godzinkę zerwałem. Trasa zaplanowana była jak poniżej: Po drodze szybki obiad przed Radomiem i jedziemy dalej, kilometr za kilometrem uciekał powoli mniej więcej do Grójca, natomiast po wskoczeniu na autostradę znacznie przyśpieszyliśmy, dwójka z przodu była prawie cały czas 🙂 Nie rozumiem troszkę tego naszego budowania autostrad – ładna droga, sporo kilometrów, a stacji paliw nie ma. Po przejeździe przez bramki musiałem zjechać na Toruń, by zatankować, bo na autostradzie stacja paliw jest jakieś 30 km od bramek, a ja paliwa w baku 2 litry. Na miejsce dojechaliśmy na godzinę 23. Sylwek oczywiście wyjął browary i cytrynówkę na rozgrzanie. Dzieci Sylwka na nas czekały, ale się nie doczekały. Prezydent klubu Kacperek padł o 22.30. Nad morze już nie szliśmy, posiedzieliśmy gdzieś do 2 i poszliśmy spać. Ranek zaczeliśmy od piwka, pogoda nie rozpieszczała. Wszyscy śmiali się, że przywieźliśmy deszcz. Nie przeszkadzało to nam, by uznać to za wyśmienitą pogodę do kąpieli, tylko Sylwek z politowaniem popatrzył na nas jak na wariatów i stwierdził, że nie uwierzy jak nie zobaczy – i poszliśmy we trójkę. Jak tylko zobaczyłem morze, nie zastanawiałem się ani chwili,...
BIH – Zemlja u obliku srca...
posted by zvierzak
Bośnia i Hercegowina – to serce Bałkanów, patrząc na mapkę bardzo przypomina swoim obrysem kształt serca (Ziemia o kształcie serca – Zemlja u obliku srca). Do BiH trafiamy przez przejście graniczne na rzece Piva, dojazd do granicy bardzo ciekawym mostkiem o szerokości chyba ze 3,5 metra wykonanym ze stalowej kratownicy i nawierzchnią z desek. Nie ukrywam, że miałem stracha jak cholera przejeżdżając po mokrych deskach, myślałem nawet o zdjęciu, ale nie chciałem drażnić strażników, poza tym miałem włączoną kamerkę – filmik poniżej. Chwilę stoimy w kolejce czekając na odprawę…. Spotkanie z pogranicznikami było całkiem ciekawym doświadczeniem, warunkiem koniecznym wydaje się, tak jak nam powiedział pewien Pan, którego spotkaliśmy na kempingu Solitudo w Dubrowniku, że Bośniakom na granicy pokazujemy paszport orzełkiem do góry! A po co? A po to, że Polaków bardzo lubią, praktycznie nie musieliśmy ściągać kasków, zdjeliśmy je, by pokazać jak bardzo na ich widok się cieszymy, tak jak oni na nasz. Przekraczamy granice i aż przecieram oczy ze zdumienia, nie ma drogi, jak do granicy ładna asfaltowa, tak za granicą najpierw kilometr asfaltu, ale węziej i coraz węziej, aż nagle oczom ukazuje się droga polna, dobrze ubita przez przejeżdżające samochody 🙂 Na fotografii po prawej stronie widać drogę, po lewej kanion rzeki Piva. Poniżej trasa jaką zaplanowaliśmy tego dnia pokonać. Bardzo chcieliśmy zobaczyć Sarajewo, jak nasza cała podróż bez konkretnych planów i zarezerwowanych noclegów. Ze względu na stan nawierzchni, pokonywane kilometry uciekały bardzo wolno, ale rekompensatą za ten stan rzeczy były przepiękne widoki na doliny i góry w oddali. Droga położona praktycznie między pionowymi skałami, coś pieknego Poniżej filmik z Kanionu Piva Watch this video on YouTube. Do Sarajewa docieramy około godziny 15, trafiamy idealnie w sam początek burzy. Postanawiam się zatrzymać na stacji paliw i przeczekać nawałnicę. Bez pieniędzy nawet...
Bieszczady Jesienią – 11.10.2013
posted by zvierzak
Padł pomysł by wybrać się grupą LGZtu w Bieszczady, pogoda jak na październik była przednia, ciepło słońce, brak wiatru czyli złota polska jesień. Zadeklarowało się kilka osób: Czarny, Gosia, Łukasz, Iwona, Paulina, Asia, Zwierzu i Ja:). Jako, że nie wszyscy chcieli jechać w piątek po południu, podzieliliśmy się na dwie grupy, ja z Asią w piątek, reszta w sobotę rano. Nocleg standardowo w sprawdzonym miejscu – Zielony Azyl w Myczkowcach. Wyruszyliśmy w piątek dobrze po godzinie 16, jak na tą porę roku ciemność zapada w miarę szybko, a przebić się przez Lublin w godzinach szczytu to i tak minimum 45 minut. Trasę obrałem przez Przemyśl ze względu na mniejszy ruch. Oto trasa – 277km: Dojeżdżając do Przemyśla złapał nas mrok, do pokonania zostało 70km w całkowitej ciemności, nie ukrywam całkiem nowe doświadczenie w jeździe motocyklem po bieszczadzkich serpentynach, ciemność, nie wiadomo co się czai za zakrętem, skaczące sarny przez drogę wszystko to powodowało wzmożoną czujność. Momentami żałowałem, że nie poczekałem do soboty i nie pojechałem z grupą. Moje wątpliwości jednak rozwiał następny dzień i poranek, o godzinie 9.00 chodziłem w krótkim rękawku po dworze i upajałem się słońcem, bezwietrzną pogodą, normalnie lato. no może babie lato 🙂 W tym czasie gdy ja się delektowałem pogodą druga grupa właśnie zbierała się do wyjazdu i mi nie wierzyła, że u nas jest słońce i tak ciepło. Zjedliśmy z Asią śniadanie i poszliśmy na spacer, zanim reszta dojedzie to trochę czasu minie więc nie ma co siedzieć, trzeba zwiedzać 😀 Na spacerku takie oto foto popełniłem jak poniżej. Reszta dojechała bez strat, w wyśmienitych humorach, zjedliśmy i poszliśmy zwiedzić miniatury kościołów i cerkwi z podkarpacia. [Show as slideshow] Na drugi dzień wybraliśmy się do Siekierezady na obiad i z tamtąd prosto do domu. Trochę straszyło deszczem więc Czarny z Gosią zabrali się szybciej nie jedząc z nami. Tak wyglądała droga powrotna. A tutaj kilkuminutowy filmik z kamery z kasku Watch this video on YouTube....