Jak co roku w majóweczkę pojawia się spontan pod tytułem aby przed siebie. W tym roku ponownie padło na Bieszczady (to już trzeci mój raz) ale tym razem na dłużej. Znalezienie noclegu koło Soliny graniczyło z cudem, dzwoniliśmy we dwóch Ja z Tomkiem i nic nie ma, albo panie na dwa dni nie wynajmę. Tomek trafił, padło na Myczkowce kilka kilometrów od tamy na Solinie i przy tamie w Myczkowcach. A dokładnie Agrotgurystyka Zielony Azyl.Miało z nami jechać minimum 10 osób pojechało wkońcu 5 z czego jedna ze Słowacji gdzie studiuje. Tym co nie pojechali współczuję żon, dziewczyn, szefów w pracy, pogody czy innych wykrętów. Tak człowiek się stara a wychodzi jak widać! No nic nie otym 🙂Wyjazd zaplanowany na 01.05 na godzinę 10.30 spod zamku, stawiam się z Alamayem punktualnie za chwilę dojeżdża Sąsiad z Ewką i lecimy. By być szybciej i zgarnąć w Sanoku Szaleja dojeżdzającego z Koszyc lecimy taką oto traską: Średnia prędkość dotarcia na miejsce coś koło 100km/h. Leciało się całkiem przyjemnie, ruch nie był za duży, po drodze oczywiście postój w McDonaldzie na kawkę i coś do przekąszenia i lecimy dalej. W Sanoku Szalej czekając na nas zanudził się prawie na śmierć 🙂 Dolatujemy na miejsce, miła Pani przywitała nas z uśmiechem na ustach, lecz troszkę była zmartwiona bo miało być nas 10 szuk a tu połowa, nocleg nas wyniósł 5zł drożej. Ewka na starcie dostała propozycję zbierania jajek, dojenia krowy i karmienia baranów (owiec) z czego nie skożystała do końca, poszła tylko pooglądać owce a rano następnego dnia zrobiła nam jajecznicę ze świeżych jajek. Po rozładowaniu tobołów cała grupka pojechała na tamę połazić, zjeść po lodzie i zrobić zakupy na wieczór, przecież nikt o suchym pysku nie będzie siedział.Został rozpalony grill, wypite dwie żołądkowe gorzkie kilka piw, podjęta...